Kultura diet a dobrostan

Boże, jak ja wyglądam! – czyli o tym, jak kultura diet psuje nasz dobrostan

Przymierzalnia w sklepie, środek dnia. Pani za zasłonką coś mierzy. W pewnym momencie nawiązuje kontakt z koleżanką z sąsiedniej kabiny i zaczyna głośno komentować swój wygląd: „Matko, ale się roztyłam, no nie mogę na siebie patrzeć. Mam chyba z 20 kilogramów nadwagi! Z boku mi się wylewa, tyłek wielki, na brzuchu wałki, w żadne spodnie się już nie mieszczę. Masakra. Wiesz, jestem wkurzona, muszę się w końcu za siebie wziąć”. Stoję w kolejce do przymierzalni z czteroletnią córką. Dziewczynka wydaje się skonsternowana. Nieczęsto jestem świadkiem autoagresji werbalnej, tym razem tak bardzo brutalnej, bo wymierzonej przez kobietę w jej własne ciało.

W mojej głowie rodzą się pytania: skąd w kobiecie z przymierzalni tyle złych emocji wobec ciała? Może często ogląda media, gdzie zauważalna jest nadreprezentacja osób ze szczupłymi sylwetkami? Może ktoś kiedyś w sposób niewybredny skomentował jej wygląd? A może kobieta uzewnętrzniła po prostu agresywny język kultury diet? 

Jaki jest sposób odżywiania kobiety? W jakim środowisku wzrastała? Czy jej praca i finanse pozwalają na gotowanie wartościowych posiłków w domu? Czy ktoś ją kocha? Czy ma przyjaciół? Czy czuje się spełniona? Czy często atakuje siebie w taki sposób, słowami? Do kogo należą kilogramy, które określa jako „nadwaga”? I najważniejsze – co się stanie, jeśli kobieta „weźmie się w końcu za siebie”?

Gdyby pani z przymierzalni chciała zasięgnąć porad w internecie, będzie miała ich pod dostatkiem. Wystarczy jedno kliknięcie. Trafi na jadłospisy, catering dietetyczny, diety keto, paleo itp.. Znajdzie zwolenników postu przerywanego, propagatorów niebieskich talerzy, stronników diety bezmlecznej i bezglutenowej. Z tym, że jeśli kobieta wybierze jedną z możliwości odchudzania bez uwzględnienia sytuacji osobistej, tylko zwiększy prawdopodobieństwo poniesienia porażki. Pozostanie wtedy klientką przemysłu dietetycznego na dłużej. Zdystansuje się względem potrzeb ciała i przestanie jeść w odpowiedzi na sygnały głodu i sytości.

Wmówiono nam, iż odpowiednia proporcja ćwiczeń do jedzenia może sprawić, że nasze ciało ukształtuje się według wzoru, jaki sobie wymyślimy. W tej narracji geny, ograniczenia jednostkowe i wpływy społeczne nie grają roli. Żeby chudnąć wystarczy (ponoć) tylko chcieć i odpowiednio się zmotywować. Koszty takiego podejścia są ukryte. Nieracjonalna dieta odziera z energii. Trudno  wtedy przyłożyć się do obowiązków szkolnych, rodzinnych i zawodowych. Radykalne odchudzanie uniemożliwia dzielenie posiłków z bliskimi, przekierowuje uwagę na sylwetkę i sposób jedzenia. Gdzieś po drodze odchudzająca się osoba gubi radość z posiadania ciała i dobre samopoczucie. W końcu szwanku doznaje też zdrowie psychiczne. Jaki jest ostateczny koszt „spalania” kilogramów? I czy osiągnięcie wymarzonego rozmiaru gwarantuje dożywotnie zadowolenie z ciała? Czy we współczesnym świecie koncentracja na wyglądzie zewnętrznym stanowi najwyższą wartość?

Można czasami odnieść wrażenie, że w kulturze diet odchudzanie jest niemalże cnotą moralną. Rozmowy o zrzucaniu kilogramów są wręcz pożądane. Jeśli ktoś ma widoczną nadwagę powinien się w towarzystwie przynajmniej pokajać i zapewnić, że „walczy” z kilogramami. W świecie, w którym wszystko (ponoć) poddaje się kontroli, ten, kto nie jest fit, jest leniwy, a osoba otyła jest uważana za niewystarczająco zmotywowaną, niezdrową, a może nawet złą czy leniwą. W takim kontekście zaburzenia odżywiania wydają się ni mniej, ni więcej, tylko wymysłem chorej wyobraźni.  

Kiedy w 2022 roku światło dzienne ujrzał raport WHO dotyczący otyłości, specjaliści bili na alarm: polskie dzieci i nastolatki tyją najszybciej w Europie. Przez media przetoczyło się wzburzenie, a specjaliści z branży dietetycznej podpowiadali, że aby schudnąć, trzeba doprowadzić do deficytu kalorycznego, czyli mówiąc prosto – więcej się ruszać, mniej jeść. Wiadomo jednak, że takie antidotum, nie tylko nie rozwiązuje problemów z wagą, ale może je nawet potęgować. Zgodnie bowiem z teorią ograniczeń dietetycznych, to właśnie stosowanie nieracjonalnych diet prowadzi wprost do objadania się. 

Nie znam kobiety z przymierzalni, nigdy jej nie zobaczyłam. Chwilę po usłyszeniu jej wypowiedzi sama schowałam się za firankę. Ale jej słowa wyryły mi się w pamięci na długo. Zastanawiałam się z kim ona walczy, spalając kilogramy? Czy jest to walka, którą toczy o siebie, czy może przeciwko sobie? 

Chciałabym, żeby kobieta umiała pokochać, albo chociaż polubić swoje ciało. Nawet jeśli jest ono niedoskonałe, daje jej szansę życia – czucia, widzenia, przemieszczenia się, mówienia, trawienia, odpoczywania i myślenia. 

Każdy z nas ma tylko jedno ciało, nie będzie innego. Moja czteroletnia córka nazywa to swoje ciało „kochanym ciałkiem”. Na razie. Może jeśli częściej zaczniemy bywać w sklepowych przymierzalniach, z czasem i ona nie będzie mogła patrzeć na siebie w lustrze.



Autor:  Ewa Maria Kaczmarek